sobota, 31 stycznia 2009

Dziecko = (nie zawsze) miłość

W ramach tracenia czasu obejrzeliśmy dziś z Ż. film Dzień, w którym zatrzymała się ZiemiaGdybym pisał streszczenia dla uczniów z podstawówki, to opis tej przyjemnej bajeczki z prostym morałem byłby mniej-więcej taki: ufoludek (dobry) przybywa na Ziemię i mówi jej mieszkańcom (przeważnie złym), że nie są właścicielami planety, którą uśmiercają. I że najlepiej będzie, jeśli Ziemia się ich pozbędzie. On ze swoimi kamratami zbierają w tym samym czasie próbki organizmów, które później odtworzą. Później się lituje, a przewodnim motto filmu powinno chyba być  hasło, które kiedyś zobaczyłem na plakatach z Janem Pawłem II: zatrzymaj się, to przemijanie ma jakiś sens...

Głównym powodem powyższego tekstu jest uwaga, jaką zwróciłem na postawę kilkuletniego dziecka [Ż. twierdzi, że ostatnio jestem rozbrajająco wrażliwy na punkcie dzieci (ciekawe, dlaczego?)], jednego z głównych bohaterów seansu. O ile w zapierającym kiedyś mój dech w piersiach E.T. (chyba jeden z pierwszych filmów, jakie zobaczyłem w kinie) dzieci były oczywistym przyjacielem przybysza, o tyle w Dniu dla chłopca wychowanego w środowisku "obcy, czyli zły", oczywistym jest to, że z nieznanym trzeba walczyć. I teraz pytanie: jak w dzisiejszych wyścigowych czasach wychować dziecko tak, żeby nie myślało bezsensownym schematem? A może właśnie powinno? Przecież będzie żyło wśród ludzi, a nie ufoludków. 

Jak zwykle, prawda pewnie gdzieś pośrodku. 

środa, 21 stycznia 2009

Remont, odc. 4

Poprzedni wpis nie był niestety ostatnim zawierającym narzekania okołomeblowe. Nie sądziłem, że kiedyś to powiem/napiszę, ale... zatęskniłem za meblami z IKEI. A właściwie za łopatologicznymi instrukcjami ich montażu.  

Zakładałem, że na skręcenie 3 sztuk poświęcę 1 dzień. Bo skoro tyle zajęło mi kiedyś montowanie dużo większych szafy i komody, to dlaczego te liliputy miałyby być bardziej czasochłonne? A rzeczywistość okazała się tak, brutalna, że:
- doprowadzenie łóżeczka do stanu używalności poszło w miarę gładko, kilkugodzinnie. Parę wyrazów na k. w trakcie się pojawiło (więcej w głowie niż na ustach, ale jednak);
- po wyjęciu instrukcji montażu z paczki z komodą musiałem zadzwonić do producenta, żeby przysłał mi to w wersji elektronicznej, bo z powielanej domowo bibuły Solidarności w latach osiemdziesiątych na pewno dałoby się więcej odczytać. Pani obiecała przesłać w 0,5 godziny, mail doszedł, gdy komoda była już gotowa (w międzyczasie znalazłem instrukcję w sieci, a jej wskazówki doprowadziły do tego, że w momencie bliskim końca musiałem komodę rozkręcać, bo inaczej nie wcisnąłbym półek);
- koncepcję szafy klnę do teraz. Wprawdzie w tym pokoju przeklinać się nie powinno, ale na wprowadzenie tej zasady jest jeszcze trochę czasu [przy okazji wyjaśniam Ż., że wyraz na k. w momencie frustracji i bezsilności działa wprawdzie minimalnie, ale jednak kojąco]. Wszystko szło gładko do momentu instalacji drzwi. Geniusza projektującego zawiasy wezwałbym chętnie na ubitą ziemię, bo przez niego szybciej osiwieję, a jego koncepcję musiałem modyfikować, posiłkując się zakupami w Castoramie.

Dobra, żółć wylana. Efekty pracy (2 z 3) poniżej.







wtorek, 20 stycznia 2009

Profesjonalizm

Dzwoni telefon (wczoraj):
Głos kobiecy [nazwijmy ją Ekspedientką nr 1]: Halo, dziś będzie można odebrać meble. Będą ok. 16, sklep jest czynny do 20.
Ja: Super. Jak można podjechać do sklepu tak, żeby było jak najbliżej?
Ekspedientka nr 1: No, jak do nas przywożą, do podjeżdżają pod samo wejście
[myślę sobie: mało przydatna informacja, ale jest dobrze, można podjechać pod sklep, za chwilę dowiem się jak, tylko muszę panią odpowiednio nakierować na właściwy tor]
Ja:  Będę jechał od strony centrum [świadomie nie użyłem kierunków geograficznych, wszak rozmawiałem z kobietą], czy z al. KEN mam skręcić w lewo przed galerią, czy objechać ją i za budynkiem skręcić?
Ekspedientka nr 1: Eee, noo, w lewo, ale, no tutaj podjeżdżają ..... no będzie pan musiał to załatwić z ochroną
[dobra, nie będę pani zamęczał, na miejscu załatwię to z ochroniarzami]

Przyjeżdżam. Parkuję i idę do ochrony. W 3 minuty uzgadniamy jak się poruszać i że pozwolą mi wjechać na chodnik, z którego będzie najbliżej. Wracam do samochodu i wysłuchuję obelg innego dżentelmena z ich ekipy, że nie wie, kto mi dał prawo jazdy, skoro zaparkowałem, gdzie zaparkowałem. Odpowiadam, że na szczęscie nie on.

Podjeżdżam. Sklep wygląda na chwilowo zamknięty, ale miotając wzrok dookoła, dostrzegam wcześniej poznaną twarz Ekspedientki nr 1. Rozmawia z koleżankami z sąsiednich boksów, więc ewidentnie swoim następnym krokiem (bezczelnie podchodzę i mówię, o co chodzi) zakłócam jej tradycyjny tryb towarzyski. 

Z litości pominę cały fragment dotyczący nieumiejętności obsługiwania terminala do kart kredytowych. W końcu najważniejsze są meble. Stoją na terenie sklepu [ważne: nie w magazynku].
Ja: ma tu pani jakiś wózek? [przyznaję, pytanie głupie, bo na wystawie wózków ok. 20, tyle że zupełnie nieprzydatnych do realizacji mojego celu]
Ekspedientka nr 1: Poszukam w magazynku
Ja: To pani poszuka, a ja w międzyczasie przeniosę najlżejszą paczkę [jak mogłem mieć nadzieję na wózek mieszczący się w magazynku, w którym nie mieściły się paczki z meblami?!]
[Wracam po załadowaniu lżejszej paczki]
Ja: I jak z tym wózkiem?
Ekspedientka nr 1: No nie mamy
Ja: Może sąsiedzi?
Ekspedientka nr 1: Nieee, nie ma
[moja naiwność powoduje, że nie pytam w innych boksach]

W tym momencie pojawia się druga pani (Ekspedientka nr 2).
Ekspedientka nr 2: Jak pan to wszystko przeniesie?!
Ja: wygląda na ciężkie, ale chyba dam radę
Ekspedientka nr 2: to ja się spytam koleżanek
Po chwili wraca z wózkiem z naprzeciwka (od koleżanek). Co więcej, przesuwa wszystkie paczki spod magazynku do strefy operacyjnej wózka.

Wnioski: mała konkurencja? zbyt małe bezrobocie? musimy się jeszcze uczyć kapitalizmu?

sobota, 17 stycznia 2009

Zamiast kolejnej części remontu

Dziś miał być wpis z łóżeczkiem i komodą w tle. Ale w międzyczasie zadzwoniła pani grzecznie informując, ża meble (oczywiście z winy producenta) nie dojechały. Czyli trzeba czekać. 
A że komputer zlokalizowany tymczasowo w pokoju (po malowaniu) naszej królewny, to czuję się, jakby ktoś za karę kazał mi się cofnąć w edukacji do wieku przedszkolnego. 
Jak dojdzie łóżeczko, pewnie doznam uczuć żłobkowych...

wtorek, 13 stycznia 2009

Ochraniacz na doświadczenia

Oglądając przedwczoraj obrazki z finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy [wstawiam link mimo nadziei, że jeszcze bardzo długo będzie grała], a szczególnie z Przystanku Woodstock, będącego integralną przecież jej częścią, zadałem sobie pytanie: co by było, gdyby moja córka spytała pewnego dnia: tato, mogę jechać? Najlepsza odpowiedź, jaka przyszła mi do głowy, to: dobrze, ale jadę z Tobą. [chwila na wątpliwości] Przecież sam na jej miejscu zareagowałbym alergią. Bo chcę z przyjaciółmi, a nie z aniołem stróżem przybierającym postać kapo. Bo chcę poszaleć, a nie prosić o pozwolenie na kupno piwa. Bo będzie presja, a z presją nie ma zabawy.

Sam przecież jeździłem na koncerty, podczas których moja mama pewnie drżała o bezpieczeństwo syna. Chodziłem na mecze, które policja z definicji uznawała za te podwyższonego ryzyka (podczas jednego z nich w centrum miasta zasztyletowano kibola). Itp, itd.

I tu chyba otwiera się szerszy temat: na ile rodzice powinni strzec pociechy przed otoczeniem (gdzie jest granica między tym złym a dobrym, nikt chyba jeszcze nie ustalił). Ile dziś doświadczenia mam dzięki wszystkim i tym fajnym, i tym niebezpiecznym przygodom, w których uczestniczyłem? Pewnie chciałbym ustrzec dziecko przed wszystkimi błędami i głupstwami, które popełniłem. Ale ile z nich złożyło się też na to, że dziś jestem (chyba) w miarę poczciwym współzałożycielem podstawowej komórki społecznej? 

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Jestem Twój

Pomysł nie jest mój, ale kopiowanie dobrych pomysłów nie sprawia mi problemu. Chodzi o pieśń Soyki (a przynajmniej przez niego wykonaną). W ostatnią sobotę spędziłem kilkadziesiąt minut na szukaniu jej w formacie mp3 w sieci, bezskutecznie. W końcu odnalazłem zakurzoną kasetę magnetofonową [link wstawiam na wypadek bardzo prawdopodobnej obecności takiego nośnika jedynie w zbiorach archeologicznych za kilkadziesiąt lat]. Następnie, nie bez trudu przypomniałem sobie, gdzie jest ostatni odtwarzacz do tego ustrojstwa.  Przyznam się, że szczerze wzruszają mnie jej tekst i perspektywa odtwarzania/śpiewania przy usypianiu Ewy. Wczoraj za mikrofon służył brzuch, z lekko zmodyfikowanym refrenem: stwór zastąpił Twojego.

Jeśli ktoś miałby pomysł, jak zdobyć legalną [kolejny dowód statusienia!] mp3, proszę o pomoc.    

PS. Tę kasetę kupiłem dawno temu swojemu tacie (choć za jego pieniądze). Kaset reinkarnacja?! 

niedziela, 11 stycznia 2009

W poszukiwaniu odpowiedniego czasu

Dzisiejsza (wczorajsza właściwie) lektura gazety uzmysłowiła mi, że Ewa urodzi się w roku pełnym rocznic. 20 lat od wyborów 4 czerwca, 10 lat w Polski w NATO, 5 lat w Unii Europejskiej i 70 od wybuchu II wojny światowej. Czyli, z jednej strony narażona jest na nudne uczestnictwo (nawet bardzo bierne ) w ich obchodach, z drugiej - jeszcze nie będę miał okazji do uświadamiania i tłumaczenia ważnych rzeczy.


Pewnie, że bez sensu jest dywagowanie o tym, który rok dla narodzin dziecka jest najlepszy. Ale piszę o tym dlatego, że mnie skłoniło to do wspomnienia, że od czasu studiów żałowałem, że nie urodziłem się wcześniej. Bo nie miałem okazji w pełni świadomie być uczestnikiem tego, co działo się w Polsce w latach 80-tych wieku XX. Pamiętam historię sporo starszego kolegi (historię z właśnie wtedy), którego rodzice zostali wezwani do szkoły po tym, jak nauczycielka spostrzegła , jak wypisywał w zeszycie pierwsze litery swojego nazwiska: KOR. Zazdrościłem mu tego dreszczyku emocji. A dziś chciałbym, żeby moja córka żyła w świecie, gdzie podobnych dreszczyków nie ma. I wychodzi z tego paradoks.


Tłumaczę się za gadżet

Przepraszam za obcojęzyczność nowego elementu w prawym górnym rogu. Nie znalazłem polskiego odpowiednika, a liczba (na dziś 60) oznacza ilość dni do urodzin. To tłumaczenie znalazło się tu z oczywistego powodu - nie każdy musi znać język angielski.

piątek, 9 stycznia 2009

Remont, odc. 3


Teraz wiem, że serial powinienem był zatytułować urządzanie, a nie remont, bo remont w zasadzie się zakończył, a urządzanie nie. Będą jeszcze meble, lampy i wiele innych. Czyli do mistrzów Emmy nie dostąpię, ale niewielkie to zmartwienie. Serial tytułu nie zmieni, bo nie zmienia się reguł w trakcie gry. A teraz pokój po zainstalowaniu rolet [w pokoju dziecięcym powinno się to chyba nazywać roletkami, ale jakoś nie lubię zdrobień].


Dyskryminacja!

Mimochodem odbieram dźwięk z TVN Warszawa: zła informacja dla warszawskich matek. Brakuje miejsc w żłobkach. Cenię sobię dziennikarską cnotę oszczędności w słowach [pamiętam wykład Krzysztofa Mroziewicza, który wyrażenie w dniu dzisiejszym uznawał za o 2 słowa za długie, bo można powiedzieć dzisiaj] i w związku z tym niechęć do powiedzenia matek i ojców, ale można to przecież zastąpić słowem rodziców! I mam żal, że traktuje się mnie (i setki innych ojców) jako istotę mniej troszczącą się o dziecko, niż mama (z całym szacunkiem). Przykład być może daleki od tego z filmu Tato, ale jednak... Nie cierpię stereotypów. Co na to feministki?

czwartek, 8 stycznia 2009

Remont, odc. 2



Pokój wyglądał i wygląda jak widać (właściwie lepiej, bo Wielki Brat Google z jednolitego koloru tworzy jakieś fale i przebarwienia), a we mnie zmęczenie okazuje się skutecznym zabójcą weny. Bohaterka zmęczona jeszcze bardziej. Teoretycznie powinienem jej zabronić skakania z drabiny na parapet, ale nie znam śmiałka, który potrafiłby taki zakaz wyegzekwować.



środa, 7 stycznia 2009

Remont pokoju, odc. 1

Telenowela to raczej nie będzie [swoją drogą chętnie usłyszałbym argumentację autora za słusznością tłumaczenia hiszpańskiego telenovela czy angielskiego telenovel na polską telenowelę, skoro w obu tych pierwszych językach novela i novel to powieść], ale kilka odcinków się zapowiada. Być może dobijemy nawet do ilości mojego ulubionego serialu z dzieciństwa, Czarnych chmur

No więc zaczęło się. Od negocjacji, jak zwykle. Kolor (kolory), wzorki, farby. I wątpliwości [wiem, wychodzę na neurotyka]: czy robimy to bardziej dla dziecka, czy dla siebie. Bo ono w pierwszych miesiącach potrzebuje zaledwie kilku rzeczy zamiast ścian przemienionych w bajkową scenerię. Argument, że nie będziemy przecież urządzali remontu, kiedy pokój będzie już zajęty w końcu mnie przekonał. Potem już tylko zakupy (nienawidzę) i transport (lubię). 

Dzień skończyliśmy stanem, którego skrawek na zdjęciu powyżej. Co ciekawe, jeszcze kilka lat temu słowo "gruntowanie" kojarzyło mi się bardziej z  glebą niż sufitem czy ścianą.

wtorek, 6 stycznia 2009

Wietrząc się

Jakoś się ostatnio poważnie tu zrobiło, więc pora przewietrzyć i pokazać kadr z wczorajszego spaceru po wsiach, polach, łąkach, brzegach, drogach i wałach.

Gdyby spojrzeć na to jak na dziecięcy rysunek i dodać element futurystyczny, to obiekt z brzucha postaci po prawej (po odwróceniu (obiektu, nie postaci)) stałby pomiędzy postacią po lewej i postacią po prawej. Skomplikowane? Chyba nigdy nie uda mi się dorównać instrukcjom z IKEI w prostocie przekazywania informacji. Może to i dobrze...

poniedziałek, 5 stycznia 2009

Nazywanie

Najpierw o blogu. Wiem, że pisząc o genezie jego tytułu mogę się co bardziej wrażliwemu jego czytelnikowi narazić. Bo to przesada w wylewaniu kawy na ławę, bo odarcie z przyjemnych niedomówień, bo obraza inteligencji czytelnika, bo coś tam coś tam. Ale ktoś spytał mnie pewnego dnia, skąd ten tytuł, a ja głupio odburknąłem. Poza tym, kiedyś być może zechce to przeczytać moje dziecko, a nie wiadomo, czy seria przetrwa po ostatnim wznowieniu. Więc niech tam, w razie czego winę zwalę na Wikipedię: http://pl.wikipedia.org/wiki/Poczytaj_mi_mamo

Po tym ujawnieniu wątpliwej tajemnicy można z kolei postawić autorowi kilka kolejnych zarzutów: a dlaczego nie Powpisuj mi tato, a dlaczego nie Napisz mi tato. Wiem, wiem. Ale karawana i tak pójdzie dalej. 

A w trakcie szukania obrazka do tego wpisu znalazłem poniższy. Przypomniał mi, że Stefek był kiedyś moim dobrym kumplem.





Teraz o ważniejszym, czyli dlaczego Ewa. Wspominałem o tym bardzo krótko, więc nadrobię teraz. Bo to imię to dla mnie kwintesencja kobiecości, wręcz synonim słowa "kobieta" [nie cierpię tego amerykańskiego przenoszenia otwarcia cudzysłowu do góry; dojdzie do tego, że zacznę pisać w Wordzie i kopiować treść tutaj]. Bo w swojej prostocie (nie mylić z banalnością) piękne i całkiem rzadko używane (co mnie bardzo zdziwiło). 

Przy okazji: jestem ciekaw, kto wpadł na pomysł, że wybór imienia decyduje o cechach charakteru człowieka. Choć przyznaję, że cudownie uprościłoby to rodzicom życie. Wybieraliby sobie zestaw cech, które im odpowiadają, poszukaliby imienia gwarantującego obecność ich wszystkich w człowieku i ... spokój. Bez potrzeby wychowywania, tłumaczenia świata, wprowadzania do życia w społeczeństwie. Całą teorię socjalizacji trafia szlag, a kilka lat mojego   życia poświęconych na studia okazują się czasem straconym. Brrr. 

sobota, 3 stycznia 2009

Życzenia powtarzalne

Jakoś tak się składa, że przeważnie w wigilię Bożego Narodzenia [niedobrze, miało już nie być o świętach; eeh - jestem niekonsekwentny] składamy sobie te same życzenia, co w Sylwestra. Moim ulubionym tegorocznym było, w zależności od rozmówcy: ślicznej wnusi, ślicznej siostrzenicy itd. [kłopot pojawiał się w momencie, gdy rozmawiałem z przyszłymi ciociami/wujkami niespokrwenionymi; albo mój zasób słów, albo język polski jest zbyt ubogi].

I teraz zastanawiam się, dlaczego nie zdrowej wnusi. Przecież na tym najbardziej mi zależy. Rozpatruję 3 możliwości: 
a. podświadome uznanie zdrowia i urody jako synonimów (no bo skoro śliczna, to pewnie i zdrowa);
b. większa sympatia do samego słowa śliczna (bez wikłania się w treść);
c. podświadomy (znów) narcyzm.

Gdybym był bardziej nowoczesny, byłoby to pewnie tematem do rozmowy z psychoterapeutą. Ale że zawsze uważałem (i uważam) się za swojego najlepszego terapeutę, [nie wykluczam, że kiedyś to odszczekam] więc moje rozterki pozostaną niewyjaśnione. Chyba, że mój najlepszy terapeuta znajdzie odpowiedź.

A nielicznym (jak mi się zdaje) czytelnikom tychże wypocin w w 2009 roku życzę ślicznej [...uzupełnić w zależności od powiązania z autorem...]!