poniedziałek, 28 września 2009

Tatoignorant

Dawno temu przeczytałem na innym z ojcowskich blogów dosyć kategoryczny wpis pt. „Tatusiowie - jesteście debilami”. Było to jeszcze przed urodzeniem Ewy, więc nie zauważałem jakoś wyraźnie problemu lekceważenia predyspozycji mężczyzn do bycia rodzicami. No i przypomniałem sobie o nim ostatnio, gdy do rąk wpadł mi egzemplarz „Mamo to ja” (chyba), którego końcowe strony (po obróceniu w pionie i poziomie) stanowiły dodatek dla przedstawicieli mojej płci: „Tato to ja”. Litościwie nie wnikając już w fakt umiejscowienia „moich” stron, chętnie wymienię, co zapamiętałem z treści:

  • przy podnoszeniu niemowlaka należy wspierać głowę dziecka;
  • jest świetnie, jeśli po powrocie z pracy, mimo zmęczenia, pobawię się choć przez chwilę z maluchem;
  • pewnego ojca tak pochłonęło wybieranie rowerka dla syna, że zrezygnował z dotychczasowej pracy i założył własny sklep internetowy i sprzedaje rowery dla dzieci.
Rozumiem, że zdarzają się różne patologie, a niektórych rodziców pewnie należałoby posłać na zajęcia wyrównawcze (czy teraz też tak to się jeszcze nazywa?) do szkoły rodzenia. Ale jeśli już ktoś wydaje kilka złotych i w ten sposób okazuje swoje zainteresowanie tematem, to pewnego poziomu świadomości można chyba od niego oczekiwać. Niestety, lektura w najbardziej ambitnych fragmentach skupia się na gadżetach, które ułożyli sobie na stronie ich producenci.
Może nie poczułem się jak debil, ale wrażenie, że ktoś traktuje mnie jak kompletnego ignoranta, przyjemne nie jest.



środa, 16 września 2009

Bliżej wody

Czy ktoś pamięta jeszcze program telewizyjny „Bliżej świata”? Swego czasu naprawdę jeden z nielicznych przypadków delikatnego otwierania przez PRL-owską władzę okna na kierunek zachodni. Przez cienką szparkę można było dojrzeć kawałek świata „spoza bloku”. W każdym razie pamiętam, że w niedzielne popołudnia przed odbiornikami wyprodukowanymi przeważnie w ZSRR siadały całe rodziny, a następnego dnia w szkole głównym tematem były poszczególne, dziwaczne jak na owe czasy newsy z małego ekranu (a widok kolorowych produktów rzeczywiście wzbudzał powszechny zachwyt). Dodatkowe komentarze wzbudzał klepiący w różne części nieswojego ciała, rubaszny Benny Hill.

I jestem przekonany, że to w tym programie zobaczyłem po raz pierwszy samodzielnie pływające niemowlaki. Obrazek wrócił do pamięci oczywiście w momencie, gdy przyszedł czas na opiekę i organizowanie czasu jednemu z takich szkrabów, czyli Ewie. Sam nie jestem zwolennikiem postaw rodziców opętanych przerostem ambicji, którzy wypełniają grafik swoich pociech szczelniej, niż operatorzy dokumentację z wieży kontroli lotów. Z drugiej strony, skoro małej miałoby to wyjść na zdrowie…

Pamiętając o początkowych traumatycznych wspomnieniach z kontaktów z wodą, do możliwości Ewy podchodziliśmy dość sceptycznie. Że pewnie zniechęci siebie i nas po pierwszych minutach na basenie, że będzie dramatyzować i płakać, że głupio nam będzie, bo „reszta dzieci taka grzeczna” itp. Tymczasem okazało się niestrasznie. Zajęcia te zresztą trudno nazwać nauką pływania (widocznie fragmenty „Bliżej świata” były zdjęciami z eksperymentów na dzieciach – rybach!), chodzi raczej o oswajanie z wodą, odwracanie za pomocą zabawek – rekwizytów uwagi od strachu przed zanurzeniem itp. Udaje nam się to czasem lepiej, czasem gorzej. W każdym razie, co tydzień jest okazja do ćwiczeń. Obrazki poniżej.




niedziela, 13 września 2009

Po przerwie

Miałem chytry plan. Przez chwilę pomyślałem, że zaległości w pisaniu bloga wytłumaczę przerwą wakacyjną. Na szczęście tylko przez chwilę, bo na co dzień nie zajmują się obsługą ruchu turystycznego, żeby w czasie kanikuły mieć mniej wolnego czasu. Trzeba więc przynać się do jawnego zaniedbania, wzmożonego lenistwa i naturalnego braku weny przez ostatnie tygodnie. A im dłużej ta przerwa trwa, tym trudniej jest ją zakończyć, co kiedyś już przerabiałem przy okazji pisania pewnej pracy.

Przystępuję więc do nadrabiania straconego czasu i aktualizacji wydawnictwa. Co wcale takie łatwe nie jest: segregacja zdjęć i filmów, powrót pamięcią do zdarzeń, szukanie w nich szczegółów, które są ważne... Wniosek: trzeba było tego nie zapuszczać!


Dla pocieszenia jeden z weselszych filmów z wakacji (trwających niestety tylko kilka dni), czyli dowód, że człowiek (jakkolwiek mały) może się budzić szczęśliwy z plenerowej drzemki.


PS. A po przerwie nijak nie mogę sobie poradzić z ustawieniami czcionki i odległości między wierszami. Nie taki Google doskonały...